czwartek, 13 lipca 2017

„7 razy dziś” Lauren Oliver

Cześć kociaki😸Dzisiaj zapraszam Was do zapoznania się z historią Samanthy Kingston, dziewczyny, która oszukała los i zmieniła bieg historii...


Podobno przed śmiercią całe życie staje człowiekowi przed oczami. W moim przypadku było inaczej."



Tytuł: 7 razy dziś
Tytuł oryginału: Before I Fall
Autor: Lauren Oliver
Liczba stron: 384
Kategoria: Literatura młodzieżowa
Data wydania: 3 czerwca 2015
Tłumaczenie: Mateusz Borawski
Wydawnictwo: Moondrive, Otwarte


Nazywam się Sam Kingston. Jestem popularna, mam przystojnego chłopaka i szalone przyjaciółki, z którymi świetnie się bawię. Czuję się lepsza od nudnych kujonów i śmieję się z dziewczyn, które nigdy nie dostały liściku miłosnego. Robię, co chcę i kiedy chcę. Nie obchodzi mnie, czy kogoś zranię, bo i tak wszystko uchodzi mi na sucho. Aż do dzisiaj…

Wychodzę z imprezy. Oślepiają mnie światła samochodu jadącego z naprzeciwka. Czuję niewyobrażalny ból. Spadam w niekończącą się pustkę.
Umarłam?
A jednak budzę się w swoim łóżku. Tylko że znów jest piątek 12 lutego, a ja od nowa przeżywam ten sam dzień. Czy naprawdę zasłużyłam na tak surową karę? Chcę tylko odzyskać moje idealne życie. Bo przecież było idealne, prawda?


 Sięgnęłam po 7 razy dziś, ponieważ zobaczyłam zwiastun filmu.  Preludium bardzo mi się spodobało i uznałam, że koniecznie muszę mieć tą książkę na półce.  Dodatkowo Lauren Oliver poruszyła klasyczny scenariusz science fiction - pętle czasu. 

„Wydawało mi się, że wystarczy, jak nie pójdę na imprezę i nie wsiądę do samochodu. Że czas wróci na właściwy tor."

 Miałam duże wymagania, co do nadzienia książki. Byłam bardzo ciekawa w jaki sposób autorka opisze tytułowe siedem dni. 

No iiiii się zawiodłam... 

 Z każdą kolejną stroną zastanawiałam się, jak można zmarnować tak świetny scenariusz? 

 Po pierwszych stu stronach doszłam do wniosku, że autorka nie udźwignęła ciężaru, jakim jest napisanie takiej książki. Mimo to brnęłam dalej, jak mucha przez smołę, bo byłam ciekawa jak to się wszystko skończy.

 W końcu, po męczącym wstępie, który trwał sto pięćdziesiąt stron, na sto pięćdziesiątej pierwszej zaczęło się coś dziać. Od tego momentu akcja nabierała tempa. Podczas gdy na początku bohaterka zachowywała się jak "typowa popularna nastolatka", później wszystkie decyzje podejmowała dorosła kobieta.

 Jestem pozytywnie zaskoczona zmianą, jaka nastąpiła w zachowaniu Sam. Przez całą książkę mogłam śledzić jej zmianę z ohydnej gąsienicy w pięknego motyla. Uważam, że autorka świetnie wykreowała postać dziewczyny, mimo że na początku miałam ochotę potrząsnąć nią z całej siły i zapytać: co ty do jasnej cholery odwalasz?! Jednak najlepszym bohaterem tej książki, mimo że drugoplanowym, jest Kent. Po prostu uwielbiam tego chłopaka. Lauren Oliver stworzyła nowy "ideał" nastolatka. Ja nawet nie wiem, jak opisać to, jak lubię Kenta. Przeuroczy młodzieniec, jakby to powiedziała moja prababcia.

 Największe emocje wzbudziło we mnie zakończenie. Było ono kompletnie niespodziewane, nawet się popłakałam. Po przeczytaniu ostatniego zdania książki musiałam wrócić do poprzedniego rozdziału, bo nie wiedziałam co się stało. Moje myśli tłukły się i cały czas powtarzałam: ale jak? Jak to w ogóle możliwe? Co tu się stało? Co? Co? Co?!

 I nie było happily ever after, na które miałam nadzieję...


 Podsumowując. Lauren Oliver miała świetny pomysł na książkę. Z jego realizacją poszło trochę gorzej, bo pierwsza część  jest dobra na bezsenność. Z drugą było zdecydowanie lepiej i gdyby nie to, że na początku podane są szczegółowe informacje, można by czytać od sto pięćdziesiątej pierwszej strony.

 Z czystym sumieniem mogę polecić 7 razy dziś osobom, które będą miały na tyle cierpliwości aby przetrwać nudny początek.

 Moja ocena to 7/10.

„Chwila śmierci jest pełna dźwięków,ciepła i światła."

Miłej lektury😀📚








środa, 12 lipca 2017

„ The Call. Wezwanie” Peadar O’Guilin

Cześć wszystkim 😁 W ten jakże piękny dzień przychodzę do Was z recenzją The Call. Jesteście ciekawi mojej opinii? Jeżeli tak, zapraszam do czytania.




Dwadzieścia sześć z nich było zajętych, ale to Piąty Rok, decydujący rok, kiedy większość lokatorek zostanie Wezwanych"



Tytuł: The Call. Wezwanie
Tytuł oryginału: The Call
Autor: Peadar O'Guilin
Liczba stron: 352
Data wydania: 11kwietnia 2017
Tłumaczenie: Piotr Chojnacki, Katarzyna Bażyńska - Chojnacka
Wydawnictwo: Czwarta Strona



Co byś zrobił mając tylko chwilę, żeby uratować swoje życie, a zegar już zaczął odliczanie?

Trzy minuty

Wszyscy nastolatkowie wiedzą, że pewnego dnia znajdą się w przerażającej krainie, do której zostaną Wezwani.

Dwie minuty

Na nieznanym terenie ruszą za nimi bezwzględni łowcy, którzy zrobią wszystko, by ich dopaść i zabić.

Minuta

A Nessa nie może biegać. Czy mimo poraż​enia nóg ma szansę na przeżycie, kiedy przyjdzie pora jej Wezwania?

Czas ucieka…



 Zanim przejdę do tego, czy książka mi się podobała pozachwycam się nad okładką. Czyż ona nie jest boska? Te złocenia i czaszki😍 Wydawnictwo Czwarta Strona odwaliło kawał dobrej roboty. Nawet mój tata powiedział : „ Rzeczywiście fajna okładka". Kiedy pierwszy raz zobaczyłam The Call w Empiku moja reakcja była taka: kkjhdagdkjvhhsk. Czyli nie umiałam się wysłowić.


 Akcja książki rozgrywa się w Irlandii. Wszyscy ludzie, którzy obecnie znajdowali się na wyspie -  nie ważne czy turyści, czy rdzenni mieszkańcy - zostali odcięci od reszty świata przez plemię Sithe. Poprzez pewne wydarzenie z przeszłości obie rasy zostały śmiertelnymi wrogami. Odpowiedzialność  za decyzje dorosłych poniosły dzieci. Wchodząc w wiek dojrzewania wysyła się je do specjalnych szkół, w których uczą się walki oraz przetrwania. A wszystko po to, żeby przeżyć sto osiemdziesiąt cztery sekundy, które w rzeczywistości są całym dniem.



„Masz trzy minuty, żeby ocalić swoje życie"


 Na początku byłam negatywnie nastawiona do książki poprzez styl autora. Nie przywykłam do czytania powieści, która jest napisana w czasie teraźniejszym. Po dwóch rozdziałach zaczęłam się wciągać. Chciałam wiedzieć, o co chodzi ze znikającymi dziećmi i jak poradzą sobie uczniowie szkoły w Roscommon. A najbardziej ciekawił mnie los Nessy.

 Uważam, ze autor miał świetny pomysł na młodzieżówkę. Na minus idzie jednak to, że akcja toczyła się zbyt szybko, przez co nie mogłam poznać bohaterów. Każdy z nich miał swój rozdział, aleee... Nie. W "wielkich chwilach" bohaterów śledziłam ich podczas próby przeżycia, i tylko wtedy. No, może poznałam bardziej Nessę, bo ona jest tą, która "zbawi wszystkich, mimo że nikt w nią nie wierzy".

 Są też plusy. Autor sprytnie wykreował rzeczywistość. Utkał świat pełen przerażających istot oraz dzieciaków, które desperacko próbują przeżyć. Dzięki zwrotom akcji książka wciągnęła mnie i mimo, że nie poznałam za dobrze bohaterów jestem zadowolona. Mam tylko mały niedosyt po zakończeniu.


 Tak więc, jeżeli szukacie książki pełnej okrutnych śmierci, trafiliście dobrze. Marzy się Wam idealna młodzieżówka do przeczytania na jeden dzień? Ta pozycja jest idealna dla Was! 

 Moja ocena to 8/10.

Miłej lektury😉💪
  












niedziela, 9 lipca 2017

"Namiestniczka. Dzieci pogranicza" Wiera Szkolnikowa

 Cześć i czołem wszystkim😃 Dzisiaj przychodzę do Was z kolejną dawką Wiery Szkolnikowej. Chcecie wiedzieć, co sądzę o kontynuacji Namiestniczki ? Jeżeli tak zapraszam do czytania.






Tytuł: Namiestniczka. Dzieci pogranicza
Tytuł oryginału:  Дети порубежья
 Autor: Wiera Szkolnikowa
 Liczba stron: 554
Data wydania: 24 maja 2011
Tłumaczenie: Rafał Dębski
Cykl: Trylogia Suremu
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka 




  Po latach rządów, zgodnie z obietnicą kapłanek, w spokoju i ciszy odeszła namiestniczka Enrissa Złotowłosa. Władzę w Imperium Anryjskim przejęła jej następczyni, Salome Jasna. Brak jej jednak siły charakteru poprzedniczki, co wykorzystuje Wielka Rada, sprawująca faktyczną władzę.

  Tymczasem kraj dotykają nieszczęścia. Słabość nowej namiestniczki wykorzystują także wielbione przez nią elfy. Stają się brutalne i butne, wdają się w spory z ludźmi. Nienawiść między nimi a innymi mieszkańcami Imperium rośnie. W miastach płoną stosy.

  Zaraza zbiera krwawe żniwo.

  Jedyną nadzieją dla udręczonej krainy jest powrót prawowitego władcy - króla, o którym mówi proroctwo. 





  W drugiej części Trylogii Suremu akcja rozpoczyna się 20 lat po zakończeniu części pierwszej. Namiestniczka Enrissa umarła, - i bardzo dobrze, bo była wredną suką - a jej miejsce zajęła Salome. Dziewczyna od dziecka była przygotowywana na przejęcie tronu, bo o niej mówi "przepowiednia". I co z tego, że została słynną namiesniczką, skoro jest tak głupia, że nie potrafi o niczym zadecydować? Jest tylko marionetką w rękach magów i kapłanów. 

  Na początku książki nie mogłam się połapać, kto jest kim. Było za dużo nowych imion, a za mało informacji o pochodzeniu postaci. Szczęśliwie już po drugim rozdziale zorientowałam się w bohaterach i mogłam czytać spokojnie, wiedząc o kogo chodzi. 

 Niestety po raz kolejny się zawiodłam. Spodziewałam się, że Salome będzie równie mądra jak jej poprzedniczka, nie da się wyprać sobie mózgu i będzie świadoma swoich czynów. Okazało się jednak, że dziewczyna ze zdolnościami magicznymi, którą lubiłam w pierwszej części zniknęła, zastąpiona przez pusta skorupę. Kolejnym zawodem były więzy Aellinów, które zostały praktycznie pominięte. Fantastyczny wątek został zepchnięty na margines.

 Podczas czytania pierwszej części Trylogii Suremu polubiłam większość postaci. Mam namyśli to, że w jakimś stopniu odznaczały się inteligencją i były do zniesienia. Natomiast w drugiej części większość chorowała na debilizm wrodzony, przez co miałam ochotę skrócić ich o głowę...



 Największą porażką ,jeżeli chodzi o postaci, była namiestniczka Salome Jasna. Nie potrafiła sama myśleć, przez co Imperium rządziła Wysoka Rada. Dziewczyna dziwiła się oczywiście, dlaczego każdy uważa ją za niepełną rozumu... Biedaczka. Uronię łzę nad jej losem.

 Oczywiście w Wiera Szkolnikowa jest miłościwa dla czytelników i wplotła w historię losy dwóch młodych par. Corvin i Tairin oraz Elvin i Reina zasługują na szczególne wyróżnienie. Ich wątki były bardzo proste, a dzięki temu wciągające. Kiedy przychodziły rozdziały z tymi bohaterami byłam prze szczęśliwa. Czułam się lekko (nie wiem jak inaczej nazwać to uczucie) czytając o ich doli.

 Po raz kolejny autorka mnie nie zachwyciła. Tylko dzięki wspomnianej czwórce mogłam znieść lekturę aczkolwiek nawet oni nie mogli uratować całości.

 Moja ocena 4/10.




 

 















sobota, 8 lipca 2017

"Namiestniczka. Księga I" Wiera Szkolnikowa

Cześć wszystkim😉 Dzisiaj zapraszam Was do przeczytania mojej opinii o Namiestniczce




Tytuł: Namiestniczka
Tytuł oryginału: Выбор Наместницы 
 Autor: Wiera Szkolnikowa
 Liczba stron: 824
Data wydania: 10 stycznia 2011
Tłumaczenie: Rafał Dębski
Cykl: Trylogia Suremu
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka


 Wrota do Suremu zostały otwarte! Dla namiestniczki Enrissy, kobiety twardej i wykształconej, oraz dla rządzonego przez nią magicznego świata Suremu zbliża się chwila wypełnienia starożytnego proroctwa.
Wszystko sprzysięgło się przeciw władczyni i bliska jest już zagłada podległych jej ziem.
Czy Enrissie uda się uniknąć katastrofy? Czy wygra z podstępnymi wrogami?



"Nie ma gorszego znaku niż milczenie niewiast. Jeśli kobieta siedzi cicho, to znaczy, że coś jest nie tak, a jeśli siedzi cicho pięć niewiast, to znaczy, że wszystko jest nie tak."

 Na książkę natrafiłam w miejskiej bibliotece w moim mieście. Zaczęłam czytać opis, spojrzałam na okładkę i stwierdziłam : czemu nie? Miałam nadzieję wpaść w świat, którym od wieków rządzą kobiety. Chciałam zobaczyć jak mężczyźni zginają się w pokłonach każdej niewieście. Miałam nadzieję na feministyczny odlot. 

 Niestety otrzymałam marny początek, ale dobry koniec.

 Opis mówi nam, że książka będzie opowiadać o losach Enrissy, trzydziestej drugiej namiestniczce Imperium Suremu. W rzeczywistości tak nie jest. Autorka w większości opisuje losy władców ziem, które leżą na pograniczu z wrogiem. Tytułowa namiestniczka ciągnie co prawda za wszystkie sznurki, ale dowiadujemy się o tym albo z wypowiedzi innych lub już po zdarzeniu, a nie z punktu widzenia kobiety.

 Osiemset stron dłużyło mi się niemiłosiernie, bo akcja była marna. Książkę można by było skrócić o połowę zdarzeń i nie umknęło by nic znaczącego. Za dużo błahostek, za mało intryg. Gdzie tu niewyjaśnione morderstwa, publiczne skandale, dziwki zmieniające się w grafinie? Usunięte ze scenariusza. Naprawdę uważam, że całą fabułę można by wzbogacić o tych kilka.

 Żeby nie jechać cały czas po autorce, wymienię dwie rzeczy, które mi się podobały.  Zadowolił mnie wątek romansu Enrissy i więzów Aellinów. Momenty, w których się one pojawiały były wciągające, a ja się nie nudziłam.

  Także jeżeli czekacie na zamówioną książkę albo na taką, która zwolni się w bibliotece Namiestniczka jest zdecydowanie dla Was. Natomiast jeżeli lubicie ciągłą akcje, liczne intrygi i dziwki o statusie księżnych szukajcie gdzie indziej.

 Ja daję 4/10. Wiera się nie postarała.

P.S. Nie dajcie nabrać się na ładną okładkę. Pamiętajcie o przysłowiu!!!




czwartek, 6 lipca 2017

Trylogia „Czarny Mag” – Trudi Canavan

 Witam wszystkich czytających mojego bloga. Dzisiaj mam dla Was recenzję trylogii „Czarny Mag” – Trudi Canavan. Zapraszam do czytania i pozostawienia komentarza lub zaobserwowania mnie.

 Cykl książek o przygodach Sonei chodził za mną od dłuższego czasu. Natykałam się na niego w Empiku, bibliotece czy w mieszkaniu mojej sąsiadki. W końcu w wakacje postanowiłam, że przeczytam pierwszą część, czyli „Gildię Magów”.



Tytuł: Gildia Magów
Tytuł oryginału:The Magicians' Guild
Autor: Trudi Canavan
Wydawnictwo: Galeria książki
Rok wydania: 2001

Co roku magowie Imardinu gromadzą się, by oczyścić ulice z włóczęgów, uliczników i żebraków. Mistrzowie magicznych dyscyplin są przekonani, że nikt nie zdoła się im przeciwstawić, ich tarcza ochronna nie jest jednak tak nieprzenikniona, jak im się wydaje. 

Kiedy bowiem tłum bezdomnych opuszcza miasto, młoda dziewczyna, wściekła na okrutne traktowanie jej rodziny i przyjaciół, ciska w tarczę kamieniem - wkładając w to całą swoją złość. Ku zaskoczeniu wszystkich, kamień przenika przez barierę i dosięga jednego z magów.

Coś takiego jest nie do pomyślenia. Oto spełnił się najgorszy sen Gildii: w mieście przebywa nieszkolona magiczka. Trzeba ją znaleźć - i to szybko, zanim jej moc wyrwie się spod kontroli, niszcząc zarówno ją, jak i miasto.


 Czytając pierwszą część byłam zachwycona. Urzekł mnie świat stworzony przez autorkę, to jak dobrych bohaterów wykreowała i w ogóle wszystko w tej książce. Bardzo dobre jest też to, że na końcu  znajduje się PRZEWODNIK PO ŻARGONIE SLUMSÓW oraz słowniczek. Dzięki temu wiedziałam o co chodzi z zawołaniem Eja oraz czym był Mullok. 
 Przez całą lekturę towarzyszyły mi silne emocje. Śmiałam się, shippowałam, nienawidziłam i płakałam. No i miałam wielką chęć zabicia Ferguna. Dla mnie wyznacznik jakości książki jest taki: musi być napisana w języku, który rozumiem - chodzi mi o to, że nie jest w stylu 50 twarzy Grey'a; ma mieć sensowną fabułę - początek i koniec wynikają z siebie nawzajem; i przede wszystkim musi budzić we mnie masę emocji - innymi słowy mam się czuć, jak podczas okresu.
 Gildia Magów Trudi Canavan spełniła wszystkie te warunki. Z czystym sumieniem mogę ocenić pierwszą część trylogi 10/10.





Tytuł: Nowicjuszka
Tytuł oryginału: The Novice
Autor: Trudi Canavan
Wydawnictwo: Galeria książki
Rok wydania: 2002


 Druga część jest jeszcze lepsza od pierwszej. Mamy tu biedną dziewczynę, która radzi sobie z tymi złymi. 
 A tak na serio to, bardzo podobało mi się w jaki sposób Sonea radziła sobie z problemami. Nie zwracała uwagi na szyderstwa kierowane w jej stronę. Potrafiła obronić się przed atakiem magii, który jest zakazany dla nowicjuszy. Rozumiem ją też, bo w końcu nie wytrzymała i przeniosła się do wyższej klasy. Każda cierpliwość w końcu się kończy. I mimo, że nawet tam nie miała spokoju od ciągłych psikusów, docinek itp., poradziła sobie wzorowo. Skopała tyłek przywódcy "bandy" letniej klasy, Reginowi. Naprawdę, załatwiła go śpiewająco. Tym samym zdobyła przychylność i szacunek nauczycieli oraz nietykalność wśrod uczniów.
 W tej części jest też pewien zwrot akcji, nad którym ubolewałam leżąc na podłodze w pozycji zdechłego kota, wyklinając autorkę od wszystkich diabłów i płacząc. No i wydałam sporo kasy na lody. Czymś trzeba za jeść stres, prawda? 
 Trudi Canavan po raz kolejny dała mi dobrą książkę. Nowicjuszka jest zdecydowanie lepsza od Gildii Magów, a bohaterowie i akcja WSPANIALI. Serio, ja nawet nie wiem jak opisać słowami to, co czułam po epilogu. Był śmiech, płacz, żądzą mordu i kolejne shippy. Które się nie spełniły, tak by the way.
 Znów z czystym sumieniem mogę dać 10/10.




Tytuł: Wielki Mistrz
Tytuł oryginału: The High Lord
Autor: Trudi Canavan
Wydawnictwo: Galeria książki
Rok wydania: 2002
 Czytając Wielkiego Mistrza myślałam, że oszaleję. Wszystko szło źle i nie tak jak powinno. Gildia okazała się bandą idiotów ubierających się w sukienki, król nawalił na całej linii, a bohater którego zaczęłam uwielbiać i zrozumiałam jego postępowanie, uznał że będzie mu lepiej umrzeć. 
 Moich uczuć nie da się opisać słowami. Jestem zraniona przez zakończenie, nie było happily ever after ani serduszek i rzygania tęczą. A na to liczyłam! Miałam nadzieję, że Sonea będzie miała męża i dzieci i będzie szczęśliwa... Ale nie! Bo po co piękny związek, skoro można zabić bohatera?! I jeszcze zakończyć epilog tak, że miałam ochotę powiesić autorkę za jaja, których nie ma.
 Nie oceniam książki źle, bo jest wspaniała, ale nie mogę się pogodzić z zakończeniem. Nie potrafię też wystawić oceny, bo autorka odwaliła kawał dobrej roboty, ale za zakończenie na pewno odjęłabym jej punkty.

 Także to jest pierwsza recenzja całej trylogii na moim blogu. Dajcie znać w komentarzach, czy chcecie, abym zrecenzowała tak Namiestniczkę.

 Dzięki za przeczytanie moich wypocin, które są zawiłe i pewnie nie do końca zrozumiałe.



niedziela, 2 lipca 2017

"Król Kruków" Maggie Stiefvater

 Cześć wszystkim 😀 Dzisiaj mam dla Was recenzję Króla kruków Maggie Stiefvater. Z autorką miałam już styczność przy serii książek z cyklu Wilkołaki z Mercy Falls. Tamtejsi bohaterowie i świat wilkołaków pochłonęły mnie całkowicie, dlatego postanowiłam sięgnąć po kolejną pozycję amerykanki.



Tytuł: Król Kruków 
Tytuł oryginału: The Raven Boys
Autor: Maggie Stiefvater
Wydawnictwo: Uroboros
Rok wydania: 2013


Jedna dziewczyna i trzech chłopaków.

Blue pochodzi z rodziny wróżek, jest medium do kontaktów ze światem zmarłych.
Gansey, Adam i Ronan, trzej przyjaciele z elitarnej szkoły dla chłopców, obsesyjnie poszukują tajemniczych linii mocy oraz legendarnego Króla Kruków - Glendowera.

Z ich powodu pozornie ciche i spokojne miasteczko Henrietta staje się scenerią niezwykłych wydarzeń.

Gdy chłopcy razem z Blue trafiają do magicznego lasu, gdzie czas płata figle, nic już nie będzie takie samo...

Przerażające tajemnice, mroczne rytuały, stare przepowiednie, wizje, duchy, ofiary, a to dopiero początek tej historii...


 Czytając opis na targach książki byłam  trochę sceptycznie nastawiona. Zapowiadało się na kolejną słabą książkę z udziałem medium. Gdybym nie znała autorki, to nie kupiłabym Króla kruków. 

 Książka opowiada historię o Blue - dziewczynie, która jako jedyna w rodzinie wróżek nią nie jest. Ona dostała po prostu inny dar. Jest jak aparat telefoniczny. Dzięki niej osoby jasnowidzące słyszą wyraźniej. Czyli mają po prostu lepszy kontakt ze światem zmarłych.

 W powieści mamy również przedstawioną historię czwórki chłopaków, którzy chodzą do Aglionby. Wiem, że w opisie są podani tylko trzy , ale to nie jest pomyłka. Gansey, Adam, Ronan i Noah poszukują zapomnianego Króla Kruków. Według legendy Glendowier miał czekać w swoim grobowcu, na to aż ktoś go obudzi. Oczywiście dla poszukiwacza jest też nagroda.

 W jakiś poplątany sposób drogi tej piątki krzyżują się. Na początku tylko Adam i Noah darzą Blue jakimś zaufaniem, jednakże Gansey i Ronan też się do niej przekonują. Razem szukają jakiegokolwiek śladu Glendowera w Henriettcie. Właśnie tam, według Ganseya, ma być pochowany. Poprzez nietypowy rysunek kruka na ziemi trafiają do lasu. Na początku wszystko wydaje się normalne, ale wraz z dalszym zagłębianiem się w puszczę zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Czas płata figle i każdy z bohaterów jest o krok od popadnięcia w obłęd.
 Nastolatkowie szukają również sposobu na obudzenie linii mocy. Dzięki temu wyjaśnia się sytuacja Noaha. Niestety poprzez ich ciekawość ich życie jest w niebezpieczeństwie
  W książce pojawia się wątek miłosny. Jest on trochę skomplikowany przez przepowiednie, którą wywróżyły Blue jej matka i ciotki. To już kolejna książka, którą recenzuję i, w której związki i relacje bliżej niż przyjacielskie nie przepychają się na pierwszy plan.


  Maggie Stiefvater po raz kolejny porwała mnie w świat legend i dziwnych zjawisk. Bardzo dobrze wykreowała legendy i postacie poboczne - mamę i ciotki Blue, czy nauczyciela łaciny. Jednakże Blue, Gansey i Adam to dla mnie porażka. Na siłę próbowali pokazać, że są dobrymi samary-taninami, nie przejmują się opinią innych, albo sami potrafią poradzić sobie z każdym problemem. Za to Ronan i Noah to dwa chodzące "ideały". Podobały mi się teksty, sarkazm i opiekuńczość tego pierwszego oraz nieśmiałość i niepozorność tego drugiego. No, jak dla mnie byli po prostu uroczy. Z całą pewnością mogę ich zaliczyć do grona moich fikcyjnych chłopaków.

  A więc, jeżeli szukacie książki z tajemnicami, morderstwami, dziwnymi i poplątanymi zdarzeniami, Król kruków jest zdecydowanie dla Was. Ja daję książce mocne 8/10. 


 
Ronan i Noah😍😍😍😍








sobota, 1 lipca 2017

"Silver. Pierwsza księga snów" Kerstin Gier

 Cześć Wam😊 Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją książki Kerstin Gier Silver - Pierwsza księga snów. Z autorką mam styczność pierwszy raz. Usłyszałam o niej na kanale booktuberki Mai K., u której nałogowo oglądam recenzje. Uznałam, że skoro Maja wypowiada się pozytywnie o książce, warto ją kupić. 

Tytuł: Silver. Pierwsza księga snów
Tytuł oryginału: Silver. Das erste Buch der Traüme
Autor: Kerstin Gier
Wydawnictwo: Media Rodzina
Rok wydania: 2016

 Na samym początku pozachwycam się samą formą wydania. Okładka urzekła mnie od razu kiedy ją zobaczyłam. Czarne tło, srebrne napisy i piękne ilustracje - to jest to! Gdy otworzyłam Silver przeżyłam szok. W środku, tak jak na okładce, znajdowały się piękne rysunki
.
 



A teraz czas na opis:


 Liv zawsze przywiązywała dużą wagę do snów. A odkąd zamieszkała w Londynie, znalazły się w centrum jej zainteresowań.
Tajemnicze zielone drzwi z klamką w kształcie jaszczurki. Gadające kamienne posągi. Niania z tasakiem ukryta w schowku na miotły... Tak, ostatnio sny Liv stały się bardzo dziwne.
A szczególnie ten: czterech chłopaków, łacińskie inkantacje, dziwny rytuał w środku nocy. Liv zna tych chłopaków ze swojej szkoły - i co dziwne, zawsze gdy spotykają się na jawie, oni wiedzą o niej więcej, niż powinni... Chyba że... śnili ten sam sen, co ona?
Ta czwórka skrywa przed nią jakąś tajemnicę, ale ciekawska Liv nie powstrzyma się przed niczym,  żeby dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi. I wcale nie przeszkodził jej fakt, że każdy z tych chłopaków jest wręcz zabójczo przystojny.


 Zaczynając książkę spotykamy Liv, która leci do Wielkiej Brytanii. Tam ma zamieszkać w wymarzonym domku na wsi, gdzie będzie odpoczywać w hamaku i myszkować po strychu. Jednakże jej mama ma inne plany, bo się zakochała. Dlatego właśnie Liv z siostrą Mią, nianią Lottie i mamą Ann, wprowadzają się do wynajmowanego mieszkania w centrum Londynu.

Razem z Olivią - pełne imię głównej bohaterki - przechodzimy przez pierwszy dzień w szkole i związane z nim przygotowania. Właśnie we Frognal Academy pierwszy raz spotyka  Czwórkę. Chłopcy od razu wydają się jej interesujący, bo są nieziemsko przystojni, chodzą równym krokiem i są najlepszymi graczami szkolnej drużyny koszykówki. W dodatku dziewczyna jednego z nich jest owiana tajemnicą. 

Dalej dochodzimy do kolacji w domu Ernesta, który jest chłopakiem Ann. Ku zaskoczeniu Liv, drzwi otwiera im jeden z "nieziemsko przystojnych". Okazuje się, że chłopak jest synem Ernesta, czyli tak jakby jej nowym bratem. Podczas posiłku dochodzi do kłótni, w wyniku której Liv otrzymuje od Grasysona - pamiętajcie, to ten "nieziemsko przystojny"- bluzę. I właśnie od tego zdarzenia zaczynają się dziwne sny Liv...

 Uważam, że Kerstin Gier bardzo dobrze wykreowała świat snów. Nie jest on banalny, ma swoje plusy i minusy, a przede wszystkim zaczęłam inaczej patrzeć na to, co mi się śni. Polubiłam też większość bohaterów, chociaż moim sercem zawładnął Henry. Nie byli idealni, mieli swoje wady, czyli łatwo można było się z nimi utożsamić. Podobała mi się też postawa Liv, która była sarkastyczna, wredna jak było trzeba i przede wszystkim ciekawska.

 Autorka urzekła mnie też relacją pomiędzy Liv a Mią. Zawsze świetnie się  dogadywały, a co najlepsze umiejętnie potrafiły wkopać człowieka w ziemię. Genialny był także blog Tittle tattle, który prowadziła tajemnicza Secrecy. Chyba nawet rozgryzłam kim jest.

 Oczywiście autorka umieściła w swojej powieści wątek miłosny. Po raz kolejny był to jeden z tych, który rozgrywa się bardziej z boku. Nie byłam zaskoczona, że w końcu było tzw. buzi, buzi, bo od początku shippowałam tę parę.
 Muszę też przyznać, ze autorka świetnie odwróciła moją uwagę od PRAWDZIWEGO "złego charakteru". Zakończenie było dla mnie jak kubeł zimnej wody. Potem zdałam sobie sprawę, że to było oczywiste i zastanawiałam się, jak mogłam tego nie zauważyć?


 A więc oceniam książkę 10/10 . Polecam Wam ją z całego serca. Możecie się pośmiać i pobawić w detektywa jak Mia. 😀😊😍

"Silver". Trzecia księga snów Kerstin Gier

Uwaga! Jeżeli jeszcze nie czytałeś/aś moich poprzednich recenzji, to polecam zacząć od nich, aby orientować się w akcji książki: Zobacz ...